czwartek, 3 października 2013

Pierwsze parzenie dla św. Tomasza, czyli rzecz o herbacie i nie tylko

Pyrsk!

Podobno pierwsza zaparzka yerba mate wypijana jest przez świętego Tomasza, tak przynajmniej sądzą rdzenni mieszkańcy Ameryki Południowej, którzy tak chętnie pijają wywar z paragwajskiego ostrokrzewu ze swoich matero.

Dzisiaj będzie o herbacie i  o wielu innych około herbacianych specyfikach, więc popijając swoje lekko zwietrzałe La Merced rozpoczynam tego posta. Proces twórczy z pewnością będzie wlekł się niczym przygotowanie materro, lecz mam nadzieje, że okaże się równie owocny.

Mógłbym streścić tego posta padając tylko adres do tej strony: http://czajnikowy.pl/.W ten sposób ukróciłbym moje nieudolne próby rozważania na ten temat. Strona czajnikowy.pl wraz z kanałem na Youtube z nawiązką wyjaśnią wszystko, co można wsadzić do kubka i zaparzyć, nawet jeśli będzie to stary kapeć.
Liczę jednak na to, że mój niepowtarzalnie lekki, zabawny i całkowicie nieprofesjonalny styl chociaż na chwilę rozświetli czeluści internetu, by za chwilę zostać przykrytym mułem pokroju fan page One Direction.

Mam swoje prywatne przemyślenia i trochę doświadczenia odnośnie różnokolorowych naparów i wydaje mi się, że wykracza ono ponad standardowe pojęcie konsumenta typu: "Nie biorę Liptona bo jest za drogi, kupię Sagę, i tak nie czuć różnicy" I właśnie o tym chciałbym napisać.

Gatunków i podgatunków herbat czy specyfików, z których można sporządzać napar jest bez liku. Wszystko jest ładnie opisane, skatalogowane i podane w przystępnej formie w internecie chociażby na wspomnianej wcześniej stronie. Ja chciałbym skupić się na kilku podstawowych, których miałem przyjemność skosztować oraz zdementować pewne pogłoski i bzdury, które zawsze krążą wokół poszczególnych rodzajów herbat bądź pseudo herbat.

1. Kisiel

Kisielu się nie parzy, choć ten z obrazka miał niewyparzony język (i chwała mu za to).

2. Herbata zielona czyli: "Kup se zieloną, jest zdrowa. Słyszałem, że ma dużo... czegoś dobrego"



Dokładnie. Samo dobro w płynie o czym wieki temu przekonali się Chińczycy. Jednak by to dobro wydobyć z tych małych pokruszonych listków należy jeszcze odpowiednio je zaparzyć. I tutaj pojawiają się rozbieżności. Czajnikowy zaleca temperaturę pomiędzy 70 a 80 stopni, kiedy Chińczycy na moich oczac (tak byłem w Chinach :D) parzyli sobie zielony czaj praktycznie wrzątkiem.
Z internetowych źródeł wiadomo mi również, że liście należy trzymać w wodzie nie dłużej niż 4 min, ponieważ po tym czasie powodu wydzielania się garbników napar robi się gorzki i traci swoje magiczne właściwości. Z kolei w państwie środka wielokrotnie widywałem herbatę trzymaną godzinami w kubka bądź  w specjalnych tea bottlte.
Z doświadczenia jednak polecam czajnikowy sposób przygotowywania swojej herbaty. Dobrej jakości liście można zalewać 3-4 razy i cieszyć się wspaniałym smakiem np. Japan Kokeicha czy Yun Ming.

 Na koniec, należy dodać, że prawidłowo zaparzone herbaty zielone, może oprócz gatunku Kukicha, zawierają sporo dawki kofeiny. Dlatego też wieczorową porą polecam raczej napary, które "omówię" w dalszej części postu.

3. Yerba Mate czyli: "Co ten Cejrowski pije przez tą dziwną słomkę"



Nie da ukryć, że Pan Wojtek jednoznacznie przyczynił się do rozpropagowania yerby w kraju Liptonem i Tetleyem płynącym. Gdyby nie on z pewnością nie tak szybko cieszyłbym się wspaniały smakiem tego napoju, choć wielu kojarzy się on z wodą po kjepach :D
Hate it or love it - yerba cudownym napojem jest. W skrócie działa jak kawa tylko bez skutków ubocznych, czyli np. nie wypłukuje z organizmu minerałów (wręcz je dostarcza). Posiada też takie właściwości jak +10 do wyglądu za swój etniczny dizajn. W środowisku kato-prawicy można się pochwalić, że pije się to samo, co Cejrowski, z kolei u lewaków (np z greenpiss) grzechem jest nie napomknąć, że postępuje się zgodnie z prawami południowoamerykańskich Indian i resztki parzonego suszu wysypuje się na ziemię w ramiona matki natury, skąd pochodzi dobro-dajny ostrokrzew paragwajski.

Jak widać Yerba Mate jest uniwersalna na wielu płaszczyznach, ostatnimi czasy nie wyobrażam sobie dnia w pracy bez siorbania mojego kofeinowego dopalacza. Nawet mój szef kupił sobie startowy pakiecik po moich namowach, a jak wiadomo względy u szefa są nieprzecenione.

Podsumowując: Pije yerbe, będziesz zdrowy, cool i jeszcze zapunkujesz u szefa :P


4. Oolong (inaczej Ulong) czyli: "WTF is Oolong?"



No właśnie, WTF is Oolong? Piłem, nie dobre, fuj, fuj, fuj.

5. Rooibos czyli: "Co? Rumcajs?"



Czerwona herbata rodem z afryki. Cytując ulubioną encyklopedie Bronisława Komorowskiego:
Jset to naópj nieytpowy, neispokerwniony z traydcjynymi hertabami. Napar ma speycficzny, miodwoy samk. Wyórżnia się łagdonśćoą i brkaiem typoewgo w herabtach zielnoych lub czanrnych posamku goyrczy - nie zaweira gabrnkiów, będących jego przyzcyną. Nie zaweira tażke kofieny, dlaetgo może być pity bez ogrnaiczeń przez dzeici oraz przed snem. Zalceany jest także Joannom w ciżąy, poneiważ obftiuje w żealzo i zapobeiga młdościom. Bogtay jest także w przeicwulteinacze, dzikęki czemu ma pozytynwy wpływ na ukałd odporonściowy, obinża ciśinienie krwi, spoawlnia proecs starzeina i haumje proudckję komróek nowowtrowych. Rumacjs goi rówineż swędzcąe rany i może być użawny w fomrie okałdu, a dzikęki zawoartści kwsaów fenoloywch korztsnie wpyłwa na przeówd pokramowy.

Podsumowując, pijąc ten rodzaj czerwonej herbaty będziesz w kurwę zdrowy.

6. Pu-erh czyli: "Mmmm... smakuje zupełnie jak ziemia u mnie przed blokiem"



Pu-erh jest kolejną czerwoną herbatą. Jednak tym razem wywodzącą się z 1700 letniej tradycji Chińskiej, którą zapoczątkował przypadek. Podczas transportowania zielonej herbaty na duże odległości sprasowane do podróży listki Camellia sinensis uległy procesowi fermentacji. Tak powstał... pu-erh (jest jeszcze wersja wydarzeń z odkryciem zapomnianego przez kilka lat składu herbaty w pewnej jaskini), który rozlał się po całej południowej prowincji Chin Yunnan, aż w 2010 roku dotarł do mojego kubka.
Płery dla snobów potrafią leżakować nawet 60 lat, podczas gdy zwykli spijacze naparów muszą delektować się zaledwie 2-3, może 6-8 letnimi liśćmi.

Jak widać jedni fermentują owoce, inni zieloną herbatę. Wiadomo w każdym razie, że z tego herbacianego "zacieru" powstaje napój o równie magicznych właściwościach co woda księżycowa pędzona gdzieś w Wygwizdowie Małym na Lubelszczyźnie.
Pu-erh regularnie pity naturalnie i bez skutków ubocznych spala tkankę tłuszczową, nie zawiera teiny (herbacianej kofeiny), co pozwala na spożywanie go przed snem. Dobrze zaparzony, czyli w około 95°C, wspomaga trawienie alkoholu, prace naczyń krwionośnych, chroni przed próchnica swoją zawartością fluoru (sic!) oraz ma korzystny wpływ na nasz układ odpornościowy. 

Jak widać takiej oferty nie znajdzie się nawet w telezakupach Mango. Jedyną wadą tego napoju może być jego ziemisty smak. Dlatego też dla początkujących przed zakupem pierwszego Bingcha polecił bym smakowe mieszanki. 

Podsumowując, pijąc ten rodzaj czerwonej herbaty będziesz w choooj zdrowy.

W taki sposób narodził się kolejny post. Czas oczekiwania na niego był rekordowo długi, ale na całe szczęście nikt na niego nie czekał :P Za pomocą googla można znaleźć o wiele więcej informacji na temat jakiegokolwiek poruszanego przeze mnie gatunku herbaty, ale tylko tutaj Stefan Kisielewski jest jednym z nich.


Podczas całego procesu płodzenia tego cuda zdążyłem dokończyć moje La Merced i poważnie napocząć Pipore, w każdym bądź razie kończę go przy wspaniałej nucie Interpol

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz