niedziela, 27 stycznia 2013

Swobodnie


Pyrsk!

Kontynuując cykl: „zapoznaj się z moją korbą, a dowiesz się z kim masz do czynienia” ten post będzie poświęcony sztuce komiksu. Hate it or love it, uważam komiks za którąś z kolei muzę sztuki, choć wielu pewnie w tej kwestii się ze mną nie zgodzi.

Sam jestem dość kreskówkową postacią. Jak się okazuje po wypiciu odpowiedniej ilości rozcieńczonego spirytusu, ubrany w płaszcz, zamieniam się w superbohatera o zdolności krótkiego lecz efektownego lotu ponad przeszkodami. Jak do tej pory ta umiejętność uaktywniła się tylko raz i liczę na to, że więcej się to nie powtórzy. Ale dość o mnie.

Niewątpliwie komiks wywodzi się z dosyć przyziemnej i krótkiej formy przekazu umieszczanej na ostatnich stronach mniej lub bardziej poważnych periodyków. Całe szczęście ewoluował w stronę, która tak bardzo przypadła mi do gustu.
Pomijając całą rzeszę nerdów i geeków czekających na kolejny numer Green Lantern (czytaj: Zielonej Latryny), na rynku komiksowym znajduje się miejsce dla bardziej wymagających odbiorców, czekających na poważniejsze produkcje niż te z pod znaku Stana Lee. Może wypadłem w tym miejscu za bardzo hejtersko. Gdybym jako szczeniak nie połykał tonami opowieści o kolesiach biegających po dachach z majtkami naciągniętymi na spodnie, nie miałbym w przyszłości okazji raczyć się Neilem Gaimanem z jego przedwieczną ekipą. W każdym bądź razie scena komiksowa w dzisiejszych czasach jest ogromna i każdy znajdzie coś dla siebie.

Nie mógłbym zacząć inaczej niż od serii Osiedle Swoboda Michała "Śledzia" Śledzińskiego, która na naszym rynku urosła już do rangi kultowej. Ten post praktycznie mógłby być poświęcony tylko Osiedlu. Ba! bez niego by nie powstał.
Brygada: Dźwiedziu, Smutny, Szopa, Kundzio, Wiraż i Pazur
Na cześć chłopaków z OS nazwaliśmy swoje podwórko, a ja osobiście, czytając n-ty raz tą historię, czuję się jakbym miał do czynienia z moimi kumplami z blokowiska. Wydaje mi się również, że na innych osiedlach jest podobnie. Wracając do początku, OS było flagową historią równie kulowego magazynu komiksowego Produkt, wydawanego na początku naszego milenium, którego współzałożycielem był synek z Bydgoszczy, niejaki Śledziu. Na łamach Produktu ukazywały się również takie historie jak: WilqJeż Jerzy, Pokolenia czy Phantasmata (komiks rysowany śliną i papierosowym popiołem). Wszystko to, podane w swej luzackiej oprawie, przesiąkniętej smrodem papierosów, alkoholowym wyziewem i chmurami THC, tworzyło niepowtarzalny klimat czasów, które już nie wrócą i niech tak zostanie.



Co do samego Osiedla,  jest to historia grupy znajomych z postkomunistycznego blokowiska urodzonych, w latach 70-80, którym życie ciągle utrudniają błahe problemy tamtych czasów czyli: dresiarze, emeryci, brak kasy, alku, jointów, imprez, lasek ect. ect. ect. Dialogi w tym komiksie to mistrzostwo świata, opowiadane historie są epickie i niezwykle śmieszne. Gdy dodamy do tego jeszcze odrobinę psychodelii, wszystko składa się idealnie w obraz młodych ludzi mojego pokolenia, mających to szczęście urodzić się w czasach planowanego dobrobytu, a  dorastać już pod opieką niewidzialnej ręki wolnego rynku pana Balcerowicza.


Kilka lat po rozpadzie Produktu ukazała się mini seria OS w kolorze. Osiedlowe crime story  na styku środowiska mafijnego, kleru i władzy państwowej okazało się świeżym spojrzeniem na bohaterów. Ku mej uciesze, wzmocniony został wątek OPO (Osiedle Pod Ochroną), wprowadzono nowe postacie jak np Pan Wrona – radiowiec partyzant, skaczący na speedzie po dachach. Kolejna wyśmienita historia prosto z betonowych realiów, utrzymana w luzackim klimacie starego Osiedla w wersji black&white. Dla fanów absolutny must have.





Śledziu jest obecnie szanowaną postacią na polskim rynku komiksowym, specjalnie nie śledzę jego aktualnych poczynań, ale takie pozycje jak: Na szybko spisane są jak najbardziej godne uwagi.

Na drugim biegunie komiksowej sceny umieściłbym opowiadania utrzymane w zupełnie odmiennym klimacie. Lekkie historie z osiedlowych ławek ustępują tutaj bardziej dusznej i tajemniczej aurze tworzonej przez Neila Gaimana w cyklu pod tytułem Sandman. Naprawdę wyjątkowa seria, jednak niczego innego nie można było się spodziewać po autorze książek. W duecie z rysownikami tworzył on kolejne zeszyty o władcy snu Morfeuszu i jego pokręconej rodzie: Śmierci, Zniszczeniu, Przeznaczeniu, Porządaniu, Delirium i Rozpaczy.

From left: Death, Destiny, Dream, Destruction, Desire, Delirium, and Despair
Naprawdę wymagająca pozycja, dla mnie każdy tom wiązał się z kilkoma godzinami nocnego czytania ze spokojną muzyką płynącą w tle. Opisanie przeze mnie historii  skończyłoby się fiaskiem, mogę powiedzieć jedynie, że pełno w niej odniesień do mitologii, religii, jak i okultyzmu. Gaiman, jak na powieściopisarza przystało, wszystko ładnie przemyślał. Wraz z czytaniem wyłania się sprawna konstrukcja, na której zbudowana jest ta wielowątkowa opowieść, która z czasem wyjaśnia swoje, na pozór pozostawione czytelnikowi, niedopowiedzenia. Prawdziwa uczta dla fanów rysowanych opowieści, dodatkowo okraszona grafikami Dave'a McKeana. Kto nie czytał niech jak najszybciej to zmieni.



Scena si-fi w komiksowym świecie jest wyjątkowo mocna, najwidoczniej autorom ta forma przypadła do gustu. Dowodem może być powstanie takiego cuda jak Kasta Metabaronów Alejandro Jodorowskyego odpowiedzialnego za scenariusz i rysownika Juana Gimeneza.
Kasta Metabaronów to saga rodziny Castaków, prawdziwych badass najemników naznaczonych honorem i niezdrowymi ambicjami. Taka dynastia Clobych na kwasie, daleko w przyszłości, gdzie człowiek dosłownie traci głowę, lecz dla pewnej białogłowy wymienia swój cybernetyczny zamiennik na czerep poety. Należy dodać, iż w tym celu musi udać się na kraniec wszechświata. Istna rzeźnia na papierze, która pozostawiła mnie niejednokrotnie ze szczęką na podłodze - również gorąco polecam.



Jodorowsky jest klasycznym autorem, europejskiej sceny komiksowej, gdzie kolejne zeszyty powstają w duecie scenarzysta-rysownik. Polskim akcentem tego zjawiska jest tandem Jean Van Hamme-Rosiński, któremu zawdzięczamy klasyki jakimi niewątpliwie są Thorgal oraz Szninkiel. Do drugiej historii jest mi zdecydowanie bliżej. Dzięki Szninklowi poznałem realistyczną kreskę Rosińskiego tak charakterystyczną dla europejczyków. Wypadki chodzą po ludziach, nikt nie spodziewałby się, że znajdę tą pozycję na półkach biblioteki mojego technikum :D. W owych czasach tę historyjka, nasiąknięta lekką dozą erotyzmu i specyficznego podejścia do religii chrześcijańskiej, wyjątkowo przypadła mi do gustu. Poniżej przedstawiam trochę kadrów z tego małego dzieła sztuki (uwaga są cycki!).
In English :D

Do takiej wróżki bym się nawet przeszedł, trochę lepiej niż wróżenie z dłoni :D
Dla zmęczonych transcendentalnymi pytaniami znajdzie się oczywiście chwilka relaksu z mniej wymagającą lekturą. Dobre, przygodowe serie takie, jak Lanfeust w kosmosie czy Armada są w stanie wciągnąć człowieka na kilka godzin bez większego wysiłku. Cóż... wszystko zależy czy człowiekowi pasują motywy typu teleportacja, planety, podróże w czasie itp.  




Trzeba przyznać, że Francja komiksem stoi i większość tego typu historii, z tymi ambitniejszymi włącznie, pochodzi z kraju bagietką, winem i serem pachnącego. Nie da się ukryć, że europejska odsłona komiksu to jak najbardziej moja zajawka (choć od kilku lat komiks z powodzeniem zamieniłem na ksiązki).

Wiele rzeczy można by jeszcze napisać, o wielu aspektach pewnie nie wspomniałem lub wręcz pomyliłem. Jak zwykle starałem się napisać subiektywnie. Zrobił się z tego strasznie długi post. Aż boję się co urodzi się następne, wiem tylko, że będzie bolało. 

Z słuchawek słychać Hymn dla Konrada :P That's all folks! 

czwartek, 3 stycznia 2013

Oj tam, oj tam

Pyrsk!

Lokata terrorystka się zgodziła, zaczynamy fazę crash testów, zobaczymy jaki będzie wynik. Idąc dalej. .. nowy rok, nowe wyzwania, tabula rasa, carte blanche, jak kto lubi. Ważne abyśmy byli dobrej myśli, ale nie o tym chciałem pisać.

Na początek żargonowa anegdota.

- Kurwa! Jak ta droga jest przejebana, nie dam rady.
- Oj tam, oj tam, nie pierdol tylko właź.

I prawdopodobnie się udało, bo nic nie motywuje bardziej niż celnie rzucona obelga w komplecie z odrobiną otuchy. Wiem, co mówię, ponieważ bywałem po obu końcach liny.

Masakrowanie sobie palców na skalnych wypustkach, których niekiedy nie nazwałbym chwytami, to od dawna mój sport nr 1. Tak! Dzisiaj będziemy się wspinać!

Wspinanie jest sportem ekstremalnym zapoczątkowanym przez niespełna rozumu ludzi, którym adrenalina była tak samo potrzebna jak mi piwo w piątek wieczór. Dzisiaj, gdy ta dziedzina sportu jest już w skrystalizowanej formie, gotowej do podania każdemu chętnemu po nią sięgnąć, nie jest już tak niebezpieczna jak pierwotnie.
Ludzka nieodparta chęć do sprawdzania się i przekraczania granic swoich  możliwości spowodowała rozwój naszej cywilizacji, jak i postęp w eksploracji szczytów i zagłębień naszej planety. Zmierzam do niczego innego, jak do gości, którzy na przykład spoglądając na już kultowy nos El Capitan zapragnęli go zdobyć, i co najważniejsze w końcu im się to udało.


Troszku wspinania się znajdzie :D
Wielu zginęło, połamało się lub oszalało z ambicji. Chwała im za to, najwyraźniej niektórzy są w stanie poświęcić wszystko, tylko po to, by udowodnić sobie i wszystkim wokół, że granice są stawiane tylko przez nasze umysły.

Kategoryzacja odmian wspinania zajęłaby mi zbyt dużo czasu, a i tak z pewnością pominął wiele aspektów tej dziedziny. Podejście jest zawsze indywidualne, ograniczone jedynie wyobraźnią, hajsem, bądź ilością zakończeń naszego ciała.
Osobiście lubuję się we wspinaczce pod dwoma postaciami:

Uno, najlepiej 1.1 Fire (wybaczcie musiałem, tyle wspomnień). Wspinaczka na sztucznych trasach. Idealna dla początkujących jak i dla reszty śmiałków, w celu wzmocnienia się przed sezonem skałkowym. Wyposażona z reguły w część bulderową gdzie bez uszczerbku na zdrowiu, lecz za to na ambicji, można trenować najtrudniejsze ruchy wykorzystywane później outdoor.
Poniżej garstka zdjęć z wypadu na ściankę Fabryka Mocy w mych rodzinnych Gliwicach.





Due. Wspinaczka w naturalnej w skale.  Jak do tej pory były to wapienie Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Clue całego zamieszania: Prawdziwy test, prawdziwe wspinanie i co za tym idzie, prawdziwa satysfakcja z osiągnięć. Doznania iście orgazmiczne, ja mógłbym to robić całe życie.
Jedni się wspinają, drudzy robią grilla i piją piwo. Dla każdego coś się znajdzie wystarczy ruszyć dupsko sprzed monitora. Move your fat ludziska! Zdjęcia na zachętę.






Wyobraź sobie człeku, że to jest wielkie drzewo z górą w tle :D
Ostatni sezon letni spędziłem jeżdżąc po Polsce uruchamiając generatory, rozdzielnice albo... ciągnąc kable i malując szafki kablowe, dlatego z formą kiepskawo, ale całe szczęście mamy nowy rok i całą zimę na odbudowę siły i skilla, by w lecie uderzyć w skałki. Z pewnością znowu to będzie jura, lecz ilość tamtejszych dróg do pokonania wystarczy mi na jeszcze długo. Także do zobaczenia na skałach!

Na koniec w ramach mojej zajawki polecam kilka tematycznych filmów.





W tle słychać: http://www.youtube.com/watch?v=869w8fdKj9A

Jeśli oczekiwałeś od tego posta konkretnych informacji na temat arkanów tego sportu to popełniłeś błąd i nie powinieneś go czytać.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z kolekcji mej najlepszej funfeli Kamili Zet. Mam nadzieje, że mnie nie pozwie za prawa autorskie. Najwyżej postawię jej browara.